Dobry poród, czyli jaki? Wasze historie, Daria i Nikodem <3
Historie porodowe.
Która z nas ich nie czytała? Doskonale pamiętam siebie w poprzedniej ciąży. Szukałam ich wszędzie. Przeczesałam wszelkie fora, grupy na Facebooku,książki, zapiski położnych z Polski i z zagranicy, obejrzałam tysiące filmów z porodów na YouTube. Wszystkie te historie miały jeden wspólny mianownik. Stanowczą większość stanowiły historie przerażające, krwawe, pełne strachu, traumatyczne. Nawet mój pierwszy poród opisałam w ten sposób. Teraz wiem, że niesłusznie. W międzyczasie poznałam wspaniałe położne i doule, a także kobiety rodzące swoje dzieci z radością. Przekazały mi ogrom wiedzy i swoich doświadczeń i pozwoliły zrozumieć co właściwie w moim porodzie poszło nie tak. Była to z pewnością przede wszystkim moja głowa i nastawienie. Niby dobrze się przygotowywałam, niby psychicznie czułam o co chodzi, czułam ekscytację, radość, oczekiwałam tego wydarzenia. Ale teraz wiem, że w jednej z szufladek mojego umysłu było zdecydowanie za dużo strachu zasiewanego przez lata przez media, rodzinę, koleżanki. Nadmiar złych historii. Takim sposobem trafiłam w miejsca, w których o porodach mówi się dobrze. Zdobyłam wiedzę o działaniu naszego mózgu w porodzie, o wpływie hormonów na proces porodowy, a także dostrzegłam, że piękny poród wcale nie musi oznaczać szybkiego i łatwego porodu. Dlatego postanowiłam, że co jakiś czas będę się z wami dzieliła historiami dobrych porodów.
Żeby pokazać wam, że porodów zakończonych satysfakcją jest mnóstwo.
Żeby pokazać wam, że każdy poród jest inny.
Żebyście oswoiły swój strach.
Żebyście wiedziały, że porody długie, trudne, z komplikacjami też mogą być pięknym wspomnieniem.
Żebyście zobaczyły, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, ale to nic złego!
Żebyście wiedziały, że porodu nie można do końca zaplanować.
Żebyście nigdy nie czuły porażki.
Żeby pokazać wam, że to nie jest coś, co trzeba przetrwać, a wręcz może to być najpiękniejsze wydarzenie w życiu waszej rodziny.
I najważniejsze- że dobry poród dla każdej z nas może oznaczać coś innego! I warto odpowiedzieć sobie wcześniej: Co jest dla mnie naprawdę dobre?
Bardzo dziękuję wszystkim wspaniałym kobietom które zechciały podzielić się z wami swoimi historiami porodowymi <3
A teraz zapraszam was na pierwszą historię, historię narodzin Nikosia 🙂
„Długo zastanawialiśmy się z mężem gdzie odbędzie się poród. Zależało mi na porodzie do wody, gdyż wiedziałam, że ten „szum fal” mnie uspokoi. Niestety w Białymstoku nie ma praktycznie takiej możliwości. Jedyna klinika, która posiada wannę porodową skutecznie odradza korzystanie z niej, ale powody tej sytuacji są nieistotne. Widziałam ową wannę na zdjęciach i w ogóle nie przypadła mi do gustu. Mała, biała, twarda. Ja potrzebowałam czegoś dużego, błękitnego co będzie serfować razem ze mną I tak zapadła decyzja o porodzie w domu w dużym błękitnym basenie. Uwierzcie mi, rozterek było bardzo dużo, głównym powodem do rozmyśleń było stawiane pytanie: czy to bezpieczne? Gdzieś z tyłu głowy kłębiły się czarne myśli. Chyba każda z Was wie o czym mówię. Często nie przyznajemy się do nich, nie wypowiadamy na głos, a nawet boimy się podjąć ten temat z partnerem jakby czarny scenariusz nie istniał.
Ja szukałam poparcia swojej decyzji u różnych osób. Od własnej mamy usłyszałam przykre słowa. Inni też mówili o nieodpowiedzialności itd., ale i tak dzięki mężowi i wytrwaniu w swoim uporze zostaliśmy przy tej decyzji. Po pewnym czasie stwierdziłam, że nie należy szukać poparcia mojej decyzji, bo wcale jej nie potrzebuję, wierzę że MAM TĘ MOC 💪 jestem silna, zdrowa, a moje ciało jest stworzone do rodzenia. Unikałam więc odpowiedzi na pytanie gdzie zamierzam rodzić ( na pytanie publicznie czy prywatnie odpowiadałam PRYWATNIE 😜), bo mimo tego, iż nie potrzebowałam opinii i oceny naszej decyzji to ludzie często chętnie ją wyrażali, a dodam iż znacząca większość nie ma zielonego pojęcia na ten temat. Czyli jak to klasyczny Polak „Nie wiem, ale się wypowiem” 😆 Ja bardzo chciałam wodę, zacisze domowe i naturalny poród bez medykalizacji, nacisków ze strony lekarzy i niepotrzebnej ingerencji w poród. Poród, który wierzyłam, że może odbyć się tak jak kiedyś, naturalnie, bo MY KOBIETY jesteśmy do tego stworzone, mamy w sobie siłę. Każda z nas ma tą siłę, trzeba ją wydobyć, uwierzyć we własne możliwości😉
Przechodząc więc powoli do sedna mojej historii zaczęłam szykować basen i inne potrzebne rzeczy. Poród miał się odbyć w domu dziadków, bo my z mężem dopiero wiliśmy własne gniazdko, a na 22 metrach kwadratowych na których dotychczas mieszkaliśmy basen by się niestety nie zmieścił. Dodam, że babcia początkowo też nie była zwolenniczką porodu domowego, ale porozmawiałyśmy na spokojnie i uzyskałam wsparcie z jej strony. Kiedyś kobiety rodziły tylko w domu i wszystko było dobrze to czemu teraz ma być źle przecież teraz mamy tyle badań i taki „monitoring ciąży”.
Położna z którą miałam rodzić zleciła mi codzienne KTG, więc posłusznie chodziłam raz do jednego, raz do drugiego szpitala. Nadszedł dzień, którego wyczekiwałam, czyli 17.08 byłam przekonana że to musi być już, no bo kiedy? Niestety nic nie ruszyło. Trochę było mi smutno, ale to nic, był jeszcze czas… przecież tatuś pracował na pełnych obrotach, ja sama dzień wcześniej pogruntowałam cały salon. Jeszcze tylko malowanie, panele i już MOŻE SIĘ RODZIĆ 😄 Tak mijał dzień za dniem. Ściany zostały pomalowane, panele ułożone… wybił 41 tydzień, poszłam na KTG. Mały miał w zwyczaju mało się ruszać, więc w obawie przed taką sytuacją i niskim tętnem wypiłam 200ml Coca Coli🙈
…tak wiem to nie jest zdrowe😁
Ruszał się cudownie, piszą się delikatne skurcze, leżę zrelaksowana. Po zapisie idę do lekarza i słyszę: Pani Dario, pisze się bardzo dużo ruchów, kładziemy się na patologię, będziemy wywoływać! Jakie było moje zdziwienie, cały mój stan relaksu rozpłynął się jak w tej reklamie NONSENS.
Oczywiście pytam Pana doktora, czy faktycznie jest konieczność skoro tętno jest ok. On twierdzi, że tak trzeba. Proszę o zrobienie usg z przepływami na SORze. Odmawia mi, krzyczy, że wykona badanie jak będę pacjentką na oddziale. To ja na to, że stanowczo odmawiam hospitalizacji. Położna rzuca klasyczny tekst o tym, że jestem nieodpowiedzialną matką. Nie skutkuje moje tłumaczenie, że rusza się bo się dobrze czuje i dostał dawkę glukozy. Na odchodne lekarz informuje mnie, że ostry dyżur teraz będzie w drugim szpitalu i żebym tu nie przychodziła. Żegnam się grzecznie z promiennym uśmiechem, życzę miłego dnia, obserwuję ich zdziwienie. Nie ukrywam, że się we mnie zagotowało. Wysyłam zdjęcie KTG do położnej, mówi że faktycznie jest dużo ruchów, ale wygląda ok. Mam tylko już nie pić coli😋 ….proponuje, że wykonam zapis KTG wieczorem w drugim szpitalu. Tak też robię, zapis idealny, a lekarz odsyła mnie do domu i każe zgłosić się za dwa dni, czyli na 9 dzień po terminie.
Nie ukrywam, że każdy dzień po terminie był dla mnie dołujący. Każdy mijający dzień to pogłębiający się smutek i pytanie czemu jeszcze nie. Byłam w ciąży bardzo aktywna, chodziłam na siłownię, na fitness nawet cztery razy w tygodniu. Codziennie woziłam mężowi obiady żeby miał siłę wić nasze gniazdko. W ogóle się nie oszczędzałam. Dziewczyny na siłowni mówiły „A TY JESZCZE W CIĄŻY?”, a mi było coraz smutniej. Próbowałam wszystkiego, nawet późnym wieczorem miałam siłę żeby chodzić po schodach. Wjeżdżałam windą na 7 piętro i w dół piechotą x 9. Byłam zrozpaczona, do tego wizja mojego domowego porodu oddalała się z każdym dniem. Został jeszcze koktajl położnej, zaczęłam poszukiwanie składników w internecie, czy ewentualnie można kupić je gdzieś stacjonarnie, każda godzina się liczy, ale akurat była niedziela. Eh, cały czas pod górkę!
Mąż powiedział: „koniec biegania, nie idziemy też na spacer”. Dodam, że moje spacery trzeba by było liczyć w dziesiątkach KM😂. Powiedział, że mam w końcu odpocząć, nie robić nic, nie będzie żadnego masażu olejkiem z wiesiołka, nic nie będzie😁. Mąż stwierdził, że ma już dość mojego zachowania. Dostałam do ręki Karmi i Lays paprykowe, których nie jadłam ze względu na malucha już 9 miesięcy!
Ah, zapomniałam do tego dołączył zakaz gadania o porodzie i lamentowania ze względu na termin.
I wiecie co…
Siedzę z tymi chipsami i myślę: trudno, no trudno, nic nie zrobię, jak trzeba do szpitala to trzeba. Będą ze mną cudowne położne (te od porodu w domu) i jakoś to będzie. Pogodziłam się z tym, wewnętrznie pogodziłam. Uroniłam kilka łez, ale pogodziłam i tak minęła niedziela.
Śpię sobie smacznie budzi mnie delikatny ból w podbrzuszu. Patrzę na godzinę- 2 w nocy. Oj to jeszcze nie to. A może jednak. Myślę- poskaczę sobie na piłce! Coś boli, no faktycznie coś się chyba dzieje!
Miałam zawsze okropnie bolące miesiączki, a ten ból który czułam to w zasadzie nie był ból.
Pomyślałam, że pospaceruję o tej 2 w nocy po mieszkaniu, mieszkaliśmy w kawalerce. Cóż… spaceruję po tych 22 mkw. DWA KROKI W JEDNĄ, DWA W DRUGĄ STRONĘ. Włączam aplikację do mierzenia skurczy, coś się dzieje, są co 4 minuty. Zaczynam dopakowywać rzeczy, od hałasu budzi się mąż. Mówię, że coś się dzieje, chyba w końcu się rozkręci- jest 3 w nocy. Idę pod prysznic na 30 min.
Trochę to dziwne, ale nie jest mi tam dobrze, nudno, woda się leje i leje, a ja już mam pomarszczone palce. Ojej i ja chcę rodzić w wodzie?! Mąż mówi, że trzeba dzwonić do położnej i jechać, bo wody nie zdążymy wlać do basenu…. Uspokajam go i mówię, że to nie tak szybko, ale dzwonię do położnej informując, że coś się dzieje (jest już chyba po 5.00 rano). Dzwonię również do babci, że się zaczyna i żeby grzała wodę. Słyszę w telefonie krótkie „OJEJ….”. Halo babciu!? No trudno, pobiegła grzać wodę i zapomniała się rozłączyć.
O 7.00 jest położona. Bada… rozwarcie 3-4 cm. Skurcze są regularne, ale nie jest to mocny ból. Raczej taki jak przy miesiączce. Myślę sobie super, jak będzie tak dalej to ekstra, przybierają na sile, ale zniosę to, miesiączka bolała mocniej. Do tego każdy ten skurcz, każdy ból ma swój cel.
Tu jest sens, każdy skurcz ma swój cel i jest niezbędny, a ja jestem silna. Wchodzę do basenu, robi mi się gorąco i słabo do tego jestem senna. Wychodzę.
Skurcze znoszę na stojąco, tylko tak mi dobrze. Położna zachęca mnie do spaceru po domu, był to krótki spacer bo wymiotowałam. Wróciłam do łazienki.
Położna pyta, czy może mnie zbadać. Mamy 6-7 cm. Zachęcają mnie do powrotu do basenu. Po ich namowach godzę się.
Wiecie, że przygotowałam się dobrze. Miałam możliwość włączenia muzyki, afirmacji, kupiłam świeczki różane, a mąż według mojego planu miał mnie masować, bo kocham masaże.
Oczywiście na nic z tych rzeczy nie miałam ochoty, a masaż męża był nie do zniesienia. Do tego skurcze nabrały na sile. Nawet mi już do głowy nie przyszło, żeby opuszczać basen. Położna od czasu do czasu trzymała mnie za rękę. To było ukojenie, jak ręka anioła. Nie wiem czemu, najchętniej bym kazała jej stać i tak mnie trzymać za rękę cały czas.
Nie chcę używać słowa ból, bo to nie był ból, ale ciężko to inaczej opisać. Ból kojarzy się negatywnie, a to było niesamowite i jestem nawet skłonna powiedzieć, że TO BYŁO PRZYJEMNE UCZUCIE, bo rodziłam, wydawałam na świat dzieciątko, które codziennie przez 9 miesięcy fikało w brzuchu i skakało w rytm swojej czkawki.
Wracając do mojej historii… Musiałam dać pracować swojej cudownej położnej, bo wiedziałam, że jest coraz bliżej. Osiągnęłam 10 cm, co rzekomo było widać, drętwiały mi dłonie, stopy i policzki, więc mąż z położną od razu przystąpili do masażu.
Wkroczyłam w 2 fazę, poczułam to szarpanie, jak malutki przeciska się przez kanał, jak skurcze go wypychają. Dziwne jest to, że nie miałam ochoty przeć w ogóle. Jedynie jak poczułam to uczucie pieczenia chciałam żeby już było po, zaczęłam przeć, aby poszło szybciej. Położna kazała przestać, nie słuchałam, ale dotarło do mnie po chwili, że trzeba się słuchać. Ona wie co robić i pewnie chroni w ten sposób moje krocze. Później cały czas pytałam czy przeć i ile. Instruowała mnie mówiąc, że jeszcze troszkę lub kategoryczne stop. Druga faza trwała zaledwie 25 minut i już był z nami! Nasz synek Nikodem leżał już na mojej piersi.
Odcięliśmy pępowinę jak przestała tętnić. Mąż poszedł kangurować malucha, a ja szybciutko urodziłam łożysko i zaraz byłam przy nich w łóżku.
Trzymaliśmy małego w pieluszce, a ja pytam czy ktoś patrzył czy to na pewno chłopak, bo ja jeszcze nie widziałam. Mój mąż mówi, że nie patrzył, położna też mówi, że nie zerknęła. Rozpakowujemy go z pieluszki: tak, to chłopiec, bez wątpienia. Lekarze się nie mylili. Obstawiamy wagę. Położna mówi, że chyba około 3700, ja, że 3600, mąż 3900 (o ile dobrze pamiętam). Niespodzianka!!! 4150❗❗❗Szok, jak ja dałam radę… Nie wiem.
Cały czas mówiono mi: ojej jaki mały masz brzuszek! Lekarze prognozowali w granicach 3400, a tu 4150g i wiecie, że praktycznie bez szwanku, jeden szew na śluzówce. Położna twierdzi, że to dzięki wodzie, która rozkurczyła mi mięśnie. Ja myślę, że wszystko na raz, czyli woda, regularny fitnes, masaż wiesiołkiem i herbatki z liści malin (prawie cały krzak oskubałam z liści u babci na działce).
Powiem Wam, że świętej pamięci babcia mego męża powiedziała, że „urodzić dziecko to przyjemność” i po moim pierwszym porodzie mogę powiedzieć, że zgadzam się z jej słowami! Urodzić dziecko to przyjemność, cudowna chwila w życiu kobiety i mężczyzny.
💙Uwierzcie w siebie kobietki, bo każda z nas ma tę moc💙
Dziękuję serdecznie mężowi, który mnie wspierał, podtrzymywał przy każdym skurczu, przypominał o oddechu 😘
Dziękuję również mojej położnej, cudownej kobiecie o anielskim kojącym dotyku, która cudownie pokierowała całym porodem. Dzięki niej czułam się komfortowo i bezpiecznie.
Nikoś urodził się 26.08 (41+2) o 11.21. Waga 4150g, mierzył 57cm. Był to mój pierwszy poród, więc uważam że poszło szybko i sprawnie. „
Daria Justyna Sawicka
Jeśli Ty tez chciałabyś podzielić się swoją historią- napisz do mnie! kontakt@pupinek.pl
26 października, 2019 @ 6:12 pm
Miałam cesarkę i nie wstydzę się tego, choć niektórzy traktują taki poród jako wydobyciny. Dla mnie ważne, że dzieci urodziły się zdrowe i nic im nie zagrażało.
27 października, 2019 @ 8:31 am
Cesarka też może być piękna!!! 🙂
27 października, 2019 @ 12:03 pm
Oczywiście, ze nie można wstydzić się, że sie miało cesarkę. Czasami tak bywa, a my nie mamy na to wpływu.
28 października, 2019 @ 8:29 am
Każda kobieta ma prawo przeżyć poród po swojemu. jedna chce rodzić naturalnie w domu, druga chce cc na żądanie. I nic innym do tego. A nawet pierwszy poród może być szybki, mój taki był 🙂
28 października, 2019 @ 9:50 am
Ja bałam się cesarki. Ale dlatego, że nigdy nie miałam żadnej operacji. I tylko dlatego. Nigdy bym nie pomyślała o niej jako mojej porażce. Ważniejsze zdrowie matki i dziecka niż głupie gadanie.
1 listopada, 2019 @ 8:36 pm
Ale niestety wiele kobiet odbiera to jako porażkę. Zastanawiają się czy mogły coś jeszcze zrobić, żeby jej uniknąć etc. To bardzo złożony problem. Mogę o nim mówić godzinami.
4 listopada, 2019 @ 11:49 am
Ponad 4 kilo! Szacunek dla mamy 🙂 Dzielna babka!
2 stycznia, 2020 @ 7:43 am
Ale super historia! Gratuluję wiary w siebie i uporu. U mnie też było mocno po terminie, ale skończyło się cesarką.