Dziś są moje urodziny! Zrobiłam dla siebie jedną, ważną rzecz.
Nie wchodząc za bardzo w szczegóły i genezę tego przedsięwzięcia, dostałam za zadanie zrobić w tym tygodniu coś dla siebie. Uściślając, zrobić dla siebie coś DOBREGO.
Nie wiem czy można było na to zadanie znaleźć lepszy czas, bo właśnie dziś, 11 czerwca jest dzień dobroci dla mnie, co krócej mówiąc oznacza moje urodziny.
Kilka dni myślałam, co ja mogę dla siebie zrobić. Wśród tysiąca, a właściwie miliona pomysłów na przyjemności małe i duże doszłam do wniosku, że właściwie ja ciągle robię coś z myślą o sobie, co mogłoby trochę wskazywać na egoizm, lub wielką wygodę, lub ewentualnie na to, że moje życie usłane jest różami, gdyby nie to, że efekty tych moich działań w większości przypadków są odwrotne do zamierzonych.
Zacznijmy od tego, że po przemyśleniu doszłam do wniosku, że jednak ten tydzień to nie jest strzał w dziesiątkę na takie eksperymenty, bo ileż można wyłuskać dla siebie, kiedy roczne dziecko ma zapalenie oskrzeli, zapalenie ucha, zapalenie układu moczowego i temperaturę 39 stopni, mi szaleją hormony, choć według książek i wszelkich praw fizyki powinny w drugim trymestrze trochę przystopować, a do tego na dworze jest ponad 30 stopni, a ja mieszkam w szczerym polu bez cienia, z sypialnią na poddaszu. Och, złapałam życie za rogi!
I żeby tej dramaturgii nie było jednak za mało to postanowiłam, że jak dzieć wyzdrowieje, to zrobię w końcu coś dla siebie. A mianowicie, mimo wcześniejszych postanowień, że będę MATKĄ POLKĄ i będę karmić w tandemie do 18 roku życia- postanowiłam odstawić pierworodnego od piersi. Te cudowne chwile czułości, które spotykały nas już TYLKO w nocy, co godzinę, ewentualnie co pół kończyły się u mnie ostatnio napadami myśli samobójczych, strumieniem łez, potokiem przekleństw wypowiedzianych w myślach, zdrętwiałymi bokami, dwoma zapaleniami pęcherza od przetrzymania tej naglącej ciążowej potrzeby i bólem tak ogromnym, że poród przy tym to pikuś. Myślę, że to odpowiedni moment, żeby pochwalić się, że mój mały niemowlaczek ma już 18 zębów.
No, więc decyzję tę podjęłam po kilku wahaniach, małych i dużych, a gdy na kontroli padło zdanie „zdrowy jak koń” (hahahahha, niesamowicie mnie to bawi, bo tak się składa, że mam konia i mój portfel mówi mi, że bycie zdrowym jak koń to trochę tak jakby chodzić po ulicy i wyrzucać pieniądze z porfela w błoto, a potem je rozdeptywać, żeby przypadkiem nikomu innemu nie posłużyły). Wracając do tematu, kiedy mały człowieczek wyzdrowiał- padła decyzja. Odstawiamy. To jak to zrobiliśmy to temat na oddzielną opowieść, ale chcę ukazać kwintesencję moich działań na rzecz samej siebie. Odstawienie syna od piersi, mające jakoby służyć mi i czynić mi dobro okropione zostało trzydniowym rykiem nad tym, jak to właśnie bez sensu zakańczam jeden jedyny i niepowtarzalny etap w jego życiu, najcenniejsze co mogę mu dać, najlepsze i najpyszniejsze co go w życiu spotkało. Płakałam nad tym, że świadomie zabieram mu odporność, nad tym, że przecież to nie jego wina, że jestem w ciąży i zaczęło mi to sprawiać dyskomfort, że przecież to biedne małe i bezbronne stworzonko budzi się w nocy co 30 minut, bo tego bardzo potrzebuje. Do tego doszedł ogromny stres, że co ja zrobię jak on się obudzi, przecież od urodzenia nie zna innego sposobu na zasypianie. Budziłam się z tych nerwów co godzinę, ewentualnie co pół.
W tym samym czasie, w którym ja zanurzałam się coraz głębiej w mojej depresji, moje biedne dziecko wstało 5 razy (łącznie, na 3 noce). Do tego samo pokazało mi, w jaki sposób mam pomóc mu usnąć. Wygląda na całkiem wyspanego. W przeciwieństwie do mnie.
Nastał w końcu dzień moich urodzin. Wspaniały dzień, święto jedyne w roku. Pełna oczekiwań od życia i z masą planów na to, co będę robić zeszłam do łazienki i spoglądając w lusterko odbiciem swoim wyciszyłam tę radosną muzykę bębniącą w mojej głowie. Wyglądałam z deczka jak upiór, bynajmniej nie w operze, potrzebowałam jakichś co najmniej 30 minut, żeby nadawać się do wyjścia do sklepu po bułki.
Po bułki nie poszłam, nie miałam też pojęcia, na co mam ochotę na śniadanie, więc zjadłam cokolwiek powtarzając za Anią Lewandowską „ traktuj jedzenie jak paliwo”. Z wielkim niedowierzaniem spojrzałam, jak roczny syn, co to mu tak strasznie piersi brakuje wciąga na śniadanie całą miskę MUSLI z jogurtem naturalnym. PRAWDZIWEGO MUSLI. Pszenica, owies, otręby, płatki owsiane i inne rzeczy, które rozgryza się godzinę i szlag człowieka trafia, że żuje, żuje i nic nie ubywa. No i on całą tą miskę ze smakiem zjadł. Ja go urodziłam??
No, ale dosyć tego narzekania, czas na przyjemności. Spakowałam dwie torby, wózek, dziecko i dwa litry wody i wyruszyliśmy na wyprawę do parku i tężni. Szukając miejsca parkingowego znalazłam idealną boczną uliczkę całą przykrytą cieniem, lepiej być nie mogło. Nic tam, że zanim dotarłam do parku zrozumiałam, że komary z całej Polski schowały się w tej uliczce przed cieniem. Wyglądamy z Pupinkiem jakbyśmy mieli ospę. Punkt następny, obowiązkowy na urodziny to lody. Najpyszniejsze, owocowe, w słodkim kruchym wafelku. Uśmiechnąwszy się do Pana za ladą ruszyłam w kierunku tężni z lodem w ręku. Ja, wózek, dwie ciężkie torby i mój lód, który w temperaturze 32 stopni topniał szybciej niż moja pewność siebie podczas wystąpień publicznych. Dotarłam do tężni, do połowy ufajdana lodem, spocona jak Świnka Peppa i zdyszana jak baba w 18 tygodniu ciąży. Usiadłam na ławce, spojrzałam na sukienkę- wyglądała jakby ktoś na mnie zwymiotował. Ale to nie ważne. Było mi dobrze, wilgotne powietrze działało orzeźwiająco, a opadająca na twarz solanka sprawiła, że zupełnie nie skupiłam się na tym, że siadam na mokrej ławce. Chwilę potem, zostałam rozjechana samochodzikiem ubabranym w rudej ziemi ze środka tężni. Cud miód i malina.
Wracając do domu, do połowy w lodzie, do połowy w rudej ziemi i z wielką mokrą plamą na tyłku zastanawiałam się , czego te doświadczenia mnie uczą. Dochodzę nadal do wielu wniosków, mniej i bardziej wyniosłych, z których najbardziej wyniosły jest taki, żeby siedzieć na tyłku, włączyć wiatrak, czekać na męża, aż wróci z pracy i zamówić pizzę. Pizza zdecydowanie leczy rany. A teraz zupełnie na poważnie, ten tydzień nauczył mnie, żeby przestać brać na siebie więcej niż jestem w stanie unieść, że nie zawsze trzeba mieć plan na wszystko, że czasem warto nauczyć się odpuszczać, a przede wszystkim nauczył mnie, że moje dziecko jest bardziej kompetentne niż mi się wydaje i choć trochę napawa mnie to smutkiem, a trochę radością- ten tydzień pokazał mi, że nie jestem niezastąpiona.
Suma summarum zrobiłam jedną ważną rzecz dla siebie. W końcu coś napisałam.
11 czerwca, 2019 @ 12:07 pm
Myślę, że każdego dnia warto robić coś dla siebie bo żyje się raz.. JA zapisałam się na siłownie i dbam o to by mimo, że mi się nei chcę tam chodzić każdego dnia chociaż na chwilę 😛 To robię absolutnie tylko dla siebie dl anikogo innego i cudownie się czuję myśląc, że moje uda będą w końcu takie jak powinny być hihi
11 czerwca, 2019 @ 6:05 pm
Super 😉 mega trzymam kciuki! Ja też po ciąży planuje wrócić na siłownię 🙂
11 czerwca, 2019 @ 3:02 pm
No to miałaś przeżycia! Ja w te upały nigdzie się nie ruszam nie ma mowy! Wiatrach chodzi non stop!
U mnie odstawienie od piersi u dwóch synków obeszło się bez trudności, może dlatego, że miałam mało pokarmu i w końcu musiałam przerzucić się na mm.
11 czerwca, 2019 @ 6:03 pm
U nas to ja miałam większy problem z odstawieniem. Syn nieźle to znosi. A spodziewałam się masakry i walki o życie.
12 czerwca, 2019 @ 10:38 am
Warto codziennie robić dla siebie coś miłego 🙂 Ja mam taki zwyczaj, który bardzo polecam 🙂
30 września, 2019 @ 8:51 pm
Bardzo się staram!
17 czerwca, 2019 @ 9:23 pm
Zdecydowanie warto każdego dnia pomyśleć o sobie, zrobić coś dla siebie. Nie ważne czy będzie to duża, ważna sprawa czy mała przyjemność, która już poprawi nam humor 🙂
30 września, 2019 @ 8:52 pm
Ostatnio praktykuje podjadanie 🤣 To chyba nie najlepsza droga.
6 lipca, 2019 @ 6:58 am
Dla równowagi i lepszego samopoczucia my jak kobiety, żony i matki musimy same zawalczyć o siebie. Pomyśleć o swoich potrzebach. Bardzo dobrze, że pomyślałaś o sobie. Wszystkiego najlepszego dla Ciebie
30 września, 2019 @ 8:52 pm
Spóźnione- dziękuję!
6 lipca, 2019 @ 9:25 am
Też mam często ten problem, że za dużo na siebie biorę, za dużo wymagam, a potem padam pod ciężarem wydumanych obowiązków, których nawet nikt nie zauważa.
30 września, 2019 @ 8:53 pm
Ja bez tego nie potrafię funkcjonować.
8 lipca, 2019 @ 8:16 am
Myślę, że zauważanie siebie w całym tym świecie innych obowiązków jest niezwykle ważne. I nie ważne czy są to rzeczy małe czy duże jakie zrobimy tylko dla siebie ważne, że cokolwiek… coś, co sprawi nam przyjemność.
30 września, 2019 @ 8:53 pm
Racja! Ciągle się tego uczę.
14 lipca, 2019 @ 7:10 am
Widzę że będziemy miały dzieci o podobnej różnicy wiekowej 😅
Rok temu o tej porze zmafalam się z ciążowym brzuchem, upałami i moją 17 miesięczną córką z nogą w gipsie. Rozumiem cię doskonale 😅
A swoją drogą codizs coś powinnyśmy robić coś dla siebie. Trzymaj się
15 lipca, 2019 @ 9:17 am
17 miesięcy i noga w gipsie :O Podziwiam, że dałaś radę, choć może wolniej wtedy uciekała ? 😀 😀
27 lipca, 2019 @ 8:17 pm
Ja mam urodziny w zimie, więc często też łączą się z chorobą dziecka.
31 lipca, 2019 @ 7:10 am
Oj tak, nie ma co na siłę.
8 września, 2019 @ 7:58 am
Hahaha, no niestety i tak bywa:-) grunt, że jesteś zadowolona z nowego wpisu 🙂
14 września, 2019 @ 7:32 pm
Ale historia, nie ukrywam, że bardzo rozbawiłaś mnie tym wpisem. Nie myśl sobie, że zabawna była dla mnie Twa męka, bo nie o to chodzi, lecz sposób napisania o tym. Gratuluję odstawienia dziecka i zrobienia czegoś dla siebie, bo inaczej nie mogłabym tego przeczytać 🙂
16 września, 2019 @ 7:39 pm
Mimo że w sumie temat nie jest do końca lekki, czytało się bardzo dobrze. Ja ciągle uczę się odpuszczać, szczególnie pracę jak jestem z dzieckiem. Branie na siebie za dużo też znam. Życie uczy, trzeba tylko rozumieć co do człowieka mówi.
30 września, 2019 @ 8:55 pm
To też sklania człowieka to refleksji nad tym, czy ta obecna praca to na pewno jest to.
23 września, 2019 @ 7:00 am
Świetnie napisane, i piękna puenta 🙂 Masz rację, nie zawsze wszystko przebiega zgodnie z planem.
U mnie „Zrób coś dla siebie” funkcjonuje na szczęście codziennie od dłuższego czasu, bo staram się codziennie pisać i codziennie ćwiczyć, a nawet gdy jedno i drugie z jakichś przyczyn mi przepadnie, to zawsze ratuje mnie jeszcze duży kubek ciepłej kawy 🙂
30 września, 2019 @ 8:56 pm
Kurczę. Codziennie pisać! Ja jestem dumna jak napisze coś raz w tygodniu 😉 Muszę się wziąć w garść.
12 października, 2019 @ 12:27 pm
Ja tam myślę, że najważniejszą rzeczą, którą dla siebie robisz, jest to, że JESTEŚ SOBĄ!
20 października, 2019 @ 3:57 pm
Ważne to dostrzegać w małych rzeczach, że zrobiło się coś dla siebie.
4 listopada, 2019 @ 8:17 am
Czyli jesteś bliżniakiem. Mam nadzieję że znajdziesz balans w byciu matką i kobietą. Ja na kilka lat stałam się tylko matką. Przyznam że trochę mnie t0 wyeksploatowało. Od roku dbam o to, aby być kobietą. Polecam szczerze i dużo zdrowia życzę.